Eurotrip 2011

Eurotrip 2011

Nie, to nie recenzja kolejnej części słynnej komedii o wycieczce amerykańskich studenciaków do Europy, chociaż i o tej podróży nakręciliśmy film. Kiedy lato w Polsce nie nastraja zbyt pozytywnie, a parasole przegrywają z deszczem, Funk Rockass uciekają z kraju.

Jak co roku, w okresie wakacyjnym, warszawskie ekipy, odpoczywają w śródziemnomorskim klimacie. Utrzymują się z tego, co zarobią tańcząc na ulicach. Przeżywają przygody, przy których filmowe „mi scusi” , w tunelu pociągu, to tylko śmieszna anegdotka.

Nasz plan był prosty: wyjechać z krainy deszczowców na południe, gdzie wieczne słońce i skwar. Było nas czterech: Braciak (Radziol), Maniek, Lovelas i ja (Zys)…Zapomniałbym o jeszcze jednym towarzyszu podróży, a mowa tu o naszym dziadku Renault Traffic z 81 roku- samochód Lovelasa. Camper z rozkładaną kanapą, kuchenką gazową, niedziałającą lodówką i nieaktywnym prysznicem. Generalnie mieliśmy tylko tyle pieniędzy, żeby pokryć wydatki na benzynę do Włoch. Podstawowe założenie- nie wracać do kraju przed upływem jednego miesiąca. Szafki wypełniła „praktyczna” żywność z hurtowni, a oprócz tego, zapakowaliśmy wielki głośnik, matę, wzmacniacz, mikrofon i cały nasz asortyment…

Naszemu wyjazdowi towarzyszyła euforia, słodki smak podniecenia i przygody…do momentu, gdy 45 km za warszawą, ten smak przerodził się w gorzką gorycz- widmo porażki już na wstępie. Próbując rozkręcić wiatraki chłodzące silnik, przedziurawiliśmy chłodnicę! Kolejne 4 godziny poświęciliśmy na próbę jej naprawy. Dotarliśmy do jakieś stacji benzynowej. Pracownicy okazali się pomocni i pożyczyli nam klucze do rozkręcenia świateł i całego frontu naszej fury. Pierwszej klasy widowisko, bez optymizmu i z lekkim cynizmem obserwowali naszą walkę…co wtedy…nagle urwała się chmura i spadł deszcz. W pocie czoła zaczęliśmy zbierać rozkręcone części do kupy, w rezultacie nic nie naprawiliśmy i wyruszyliśmy w podróż z wiarą w jakiś cud. Muszę przyznać, że stał się cud. Przejechaliśmy w sumie ponad 7500 km, odwiedziliśmy 7 krajów, tańczyliśmy w 27 miastach i wróciliśmy do domu. Chłodnicy od tamtej pory nie dotykaliśmy, jedynie trochę częściej dawaliśmy jej coś do picia.

Zacznijmy od początku. Po tym niefortunnym wydarzeniu, chcieliśmy jak najszybciej dotrzeć do Włoch, żeby na wschodnim wybrzeżu odrobić stracone pieniądze i czas. Po drodze tylko raz zatrzymaliśmy się na chillout w Insbrucku, w Austrii. Pamiętam, że był tam przyjemny alpejski wiosenny klimat. Sprawdziliśmy fajny jazzowy koncert i późnym wieczorem udaliśmy się do pubu na odpoczynek…a i zapomniałem dodać, właśnie wtedy zorientowaliśmy się, że nie mamy już działających kierunkowskazów. Do końca wyjazdu machaliśmy rękami przy skomplikowanych manewrach, a to był dopiero drugi dzień naszej podróży…

Zawsze podróżowaliśmy na zmianę: kierowca i pilot z przodu, pozostali spali na łóżku z tyłu campera. Dzięki temu, mogliśmy bez postojów, pokonywać duże dystanse. Dotarliśmy do Catollici na wybrzeżu Rimini, pierwsze wrażenie. „O jak super i w ogóle… tylko czemu pogoda taka niewyraźna?” Tańczyliśmy głównie w Riccione i Catollice. Na marginesie, żebyście poczuli klimat wybrzeża Rimini. Wyobraźcie sobie trochę bogatszy Sopot i Międzyzdroje, a teraz przenieście go w myślach do śródziemnomorskiego klimatu, dostrzeżcie całą rzeszę wylansowanych modelów i modelek- Włochów. Zarabialiśmy wystarczająco dużo, żeby nakarmić siebie i samochód, ale nadal za mało, żeby odłożyć kilka Euro. Codzienne rozmowy z Policją, powoli stawały się naszą rutyną. Policjanci na ogół byli sympatyczni i ugodowi, ale zwykle musieliśmy kończyć show. Zaczynaliśmy tańczyć o 21 lub 22, tańczyliśmy do zjawienia się Policji lub do momentu, kiedy prostu nam się już nie chciało, w końcu to wakacje :). Następnie, liczyliśmy pieniążki, zaraz potem wiedzieliśmy od razu, jak będziemy bawić się tej nocy.

Chodziliśmy spać raczej późno. Dwóch z nas spało w samochodzie, a dwóch w namiocie. Rozbijaliśmy się na dziko, w lasach, przy parkingach, na polach. Naszym punktem zaczepienia i kryterium oceny był spokój, natura, cień i brak ludzi. Wstawaliśmy kiedy słońce zaczynało powoli palić nasz namiot. Poranne zakupy w supermarkecie musiały wystarczyć nam do wieczora. W ciągu dnia wylegiwaliśmy się na plaży lub szukaliśmy przygód tu i ówdzie. Po wieczornych ulicznych show, wielkie lody i pizza. Pomimo średniej pogody i trochę spalonych miejscówek, bawiliśmy się na Rimini całkiem dobrze, grając w karty, otwieraliśmy Johnego Walkera na plaży, w nocy wskakiwaliśmy do hotelowych basenów a później odwiedzaliśmy Baia Imperiale- największy klub w całych Włoszech. (Braciak był zawsze naszym managerem, rozmawiał z właścicielami klubów i ogarniał nam pokaz. Dzięki temu, byliśmy traktowani jak artyści, dostawaliśmy alkohol za darmo, wchodziliśmy bocznym wejściem, a pokazu i tak nie było, nikt tego nie sprawdzał w tak wielkim molochu hehe ). Przez słabą pogodę i przesyt Breakdancem (tańczyli tam również Out Of Norm i Skill Fanatiks) na Rimmini, nie byliśmy w stanie zarobić dobrych pieniędzy. Po 6 dniach postanowiliśmy uciekać z Włoch. Znaleźliśmy publiczne Wi-Fi, zarezerwowaliśmy sobie prom morski z południa Włoch- portu Bari na grecką wyspę Corfu. Puściliśmy się zatem na południe włoskiego „buta”, zaliczając po drodze show w Numana i Porto Recanati. Piękne widoki, i znowu słabe pieniądze.

Uff…Udało nam się dostać na prom, ulga, nie pisałem o tym wcześniej, ale kupiliśmy tylko jeden bilet, pozostała trójka pochowała się w różne zakamarki naszego samochodu (pod łóżko, do szafy i kabiny prysznicowej). W nocy wypłynęliśmy w 9-cio godzinny rejs statkiem. Nikt z nas nie spał, ponieważ pod łodziom ratunkową, spontanicznie narodziła się mała impreza (ekhm…wtedy też straciłem swój telefon). Kiedy nad ranem ocknąłem się, od razu zobaczyłem, piękną wyspę w oddali i poczułem na sobie prawdziwy żar wyspiarskiego klimatu. Gdy wjechaliśmy na wyspę, wydawało nam się, że temperatura jest dwa razy wyższa niż we Włoszech. Było pięknie, widoki zapierały dech w piersiach, a plaże sprawiały, że czuliśmy się jak w raju. Skakaliśmy ze skał, pływaliśmy kajakami, odkrywaliśmy dzikie plaże, poznawaliśmy codziennie świetnych, serdecznych ludzi. Byliśmy dumni z naszego Renault. Skwar, górskie kręte drogi, duże spady nie były w stanie go pokonać. tak jak i naszych kierowców, którzy bez wspomagania kierownicy przeczesywali krainy Corfu.

Straciliśmy rachubę czasu, nie wiedzieliśmy jaka jest data i pora dnia. Było idealnie, tylko niestety na ulicach było jeszcze ciężej zarobić niż we Włoszech. Dziwna sprawa, na nasze show zbierał się olbrzymi tłum i publiczność dawała nam mnóstwo energii, ale do czapek wpadały niewielkie sumki. Na własnej skórze odczuliśmy, grecki kryzys finansowy. Tańczyliśmy w Corfu city- największym mieście na wyspie. To centrum życia mieszkańców, który ma swój niesamowity klimat - wąskie uliczki, domy z charakterystycznymi okiennicami, restauracje ze stolikami na zewnątrz, sklepiki, egzotyczne zakątki. Poznaliśmy tam grupę skateboardzistów, która pomagała nam w wielu kwestiach. Jednak z policją nie dało się tam wygrać, któregoś dnia przerwali nam show i powiedzieli, że w tym mieście już nie zatańczymy. Nasz pierwotny plan o powrocie przez Bałkany do Polski legł w gruzach. Nie mieliśmy kasy, a na biedne Bałkany w kwestiach finansowych nie można było liczyć. Co robimy? „Uciekamy z powrotem do Włoch, tym razem do Toskanii, na zachodnie wybrzeże”. Jeszcze raz Wi-Fi, szukanie rejsu, zakup biletu (znowu na jedną osobę)…

Sytuacja podczas oczekiwania na prom. Radziol za kółkiem, my schowani. Słyszę z przodu: „ziomeczku, ale straż graniczna sprawdza samochody, co robimy?”, „damy radę”- krzyczy Lovelas. „Będzie ciężko”- myślę sobie.

„ How many people is in the car?” – “Only me”- “Please, open the door”. Celnik na początku nie zauważył, że Maniek I Lovelas są przytuleni pod łóżkiem. Kazał otworzyć szafę. (nic tam nie znalazł). Jednak gdy zaczęła się otwierać kabina, w której byłem ukryty, zamarłem… Przytuliłem się do ściany, zamknąłem oczy i miałem wielką nadzieję, że jakoś zniknę… „Who is he?”… Odkryli nas! zrobiło się WIELKIE zamieszanie. Byliśmy czarni, spaleni słońcem Corfu, więc celnicy pomyśleli, że jesteśmy nielegalnymi imigrantami z Maroko. Zatem zjawiło się dużo straży granicznej, a zaraz za nimi wydział imigracyjny. Na próżno tłumaczyliśmy, że my chłopaki z Polski. W paszporty, też za bardzo nie chcieli wierzyć. Policja zrobiła nam wielki kipisz w samochodzie. Dosłownie wszystko znalazło się poza nim. Po ratunek, musieliśmy dzwonić do ambasady, udowodnić przed Grekami z nieciekawym nastawieniem, że znamy język polski… Potrzymali nas około godziny. Bardzo dokładnie szukali czegokolwiek, co dałoby im powód do naszego zatrzymania.

Zdenerwowany Maniek sieknął przed nimi konkretną wiązankę Power moves i w końcu odpuścili, zmienili swój stosunek. Uznali nas za dobrych wariatów. Kupiliśmy bilet, nawet udało nam się zdążyć na prom. Kiedy czekaliśmy na podpłynięcie naszego statku, żeby odreagować, spontanicznie zaczęliśmy się wygłupiać na molo. Tuż obok nas, olbrzymi brytyjski statek oczekiwał na odpływ, a na nim bawili się pijani Anglicy. Jak tylko dostrzegli jak tańczymy, zaczęli sypać pieniądze z rufy. Doświadczyliśmy na własnej skórze co to deszcz złota .hehe Eh…piękny obrazek, a przed nami kolejne 9 godzin obskurnym promem. Byliśmy w naprawdę słabej kondycji finansowej. Naszym celem było San Vicenzo. Czyli kawał drogi na północ Włoch…po skosie. Jechaliśmy od samego rana do późnego wieczora, bez zatrzymywania się. Autostrada non stop. Zmęczeni jednak zdeterminowani. Gdy tylko dojechaliśmy do miasteczka, od razu rozstawiliśmy się z matą i sprzętem. Mnóstwo ludzi i zabawy, dużo energii i kupa śmiechu. Udało się. Zarobiliśmy 800 Euro.

Toskania była przepiękna. To wybrzeże bardzo różniło się od Rimini. Ludzie mieli klasę, było bardzo ciepło i do czapek wpadały konkretne sumki . Poznaliśmy świetnych ludzi, zaliczyliśmy dobre imprezy. Bywało, że kładliśmy się spać o 10 rano. Spędziliśmy trochę czasu w średniowiecznej Sienie, podobno w tych surowych kamienicach, w luksusach żyje masoneria, a zasady funkcjonowania miasta pozostały takie same od średniowiecza. Radziol- obieżyświat, (był wszędzie, zna wszystkich) pokazał nam niesamowitą miejscówkę. Gdzieś w górach, niedaleko Sieny, w środku nocy, dotarliśmy do naturalnych gorących źródeł. Ludzie przy świeczkach relaksowali się w gorących basenach wydrążonych w skałach. Gwiaździste niebo, las, siarczane źródła, magiczny klimat. Praktycznie spędziliśmy tam całą noc…zresztą nie jedną. Nasz samochód, naprawdę stał się naszym domem. Nauczyliśmy się jak w nim żyć i jak żyć ze sobą. W Toskanii zarobiliśmy sporo pieniędzy. Po tygodniu postanowiliśmy ruszyć do Francji.

Najpierw zaliczyliśmy Monaco, miasto, po którym głównie jeździ Ferrari. Napompowany trochę dziwny klimat. Wyglądaliśmy tam jak włóczędzy. Nie zostaliśmy długo, wyruszyliśmy do Nicei. Nicea to miasto słońca i plaż, uznawane formalnie za stolicę Lazurowego Wybrzeża, stąd większość atrakcji związana jest właśnie z rozrywką i mniej lub bardziej aktywnym wypoczynkiem. Jednak nie tylko my chcieliśmy tam tańczyć. Na ulicy tańczyło około pięciu francuskich ekip! Gdy się pojawiliśmy i zrobiliśmy show, Francuzi postanowili nas sprawdzić. Wypuścili swojego najlepszego zawodnika, a taneczne środowisko utworzyło wokół nas wielkie koło, brakowało tylko Youvala, hehe. Maniek przyjął wyzwanie i się zaczęło. 6 rund. Ogień. Triki, powery, znowu triki, wszyscy się darli. Później piątka, szacunek i wspólna impreza na plaży. Taki Lifestyle. Kolejny cel to Saint Tropez. Przepych i lans, aż bił po oczach. Latem ten mały port rybacki przeobraża się w duży port turystyczny, przy którym cumują największe i najbogatsze na Lazurowym Wybrzeżu jachty. My właśnie tańczyliśmy przy tych stateczkach. Było naprawdę zabawnie. Jak tylko bogaty snob wychylił się z jachtu i zobaczył, że tańczymy przy innym „pływającym domu” niż ten jego, podchodził do nas, po czym podawał konkretny banknocik i prosił, żebyśmy z matą przenieśli się pod jego stateczek :)

W nocy opuściliśmy Saint Tropez. Przyszła pora na filmowe Cannes, przy czerwonym dywanie również tańczyło mnóstwo francuzów. Wymieniali się pokazami, akrobatyka, breaking, locking, popping, hip hop Dance. Poszukaliśmy strategicznej miejscówki, tańczyliśmy na uboczu, przy hotelach. W nocy wyruszyliśmy w kierunku Szwajcarii, jednak jakoś nie mogliśmy się rozstać z Włochami, więc w drodze do krainy banków i zegarków, zatrzymaliśmy się w stolicy mody- Mediolanie. Zwiedziliśmy troszkę Mediolan, a późnym wieczorem wyszliśmy na ulice tańczyć pod katedrą. Radziol, jak już wcześniej wspomniałem, ma znajomych w najróżniejszych zakątkach ziemi, okazało się, że ma koleżankę w Mediolanie. Co z tego, że 5 lat nie miał z nią kontaktu, a wcześniej ich znajomość była bardzo krótka. Mimo tego przyjazna Włoszka zgodziła się nas przenocować u siebie w mieszkaniu. Rano wyjechaliśmy do Szwajcarii.

Czas nas gonił, miesiąc się kończył, a my też już swoje przeżyliśmy i czekaliśmy na regenerację sił. Pierwszym postojem był raj Lugano. Największe miasto po włoskiej stronie Szwajcarii. Zanim zacznę o nim cokolwiek pisać, powiem tylko: chcę tam wrócić! Miasto cieszy się opinią ważnego ośrodka kulturalnego. Wyjątkowa mieszanka włoskiej atmosfery i szwajcarskiej dokładności potrafi zachwycić. Miasto jest idealne do życia. Gdyby nie tak olbrzymie ceny, naprawdę byłby to raj na ziemi. Cudowne górskie widoki, krystalicznie czyste jezioro, publiczne, darmowe toalety jak w najdroższych hotelach, przepyszna woda z malutkich źródełek na każdym kroku. Wszędzie parki, skwery, fontanny, artyści pokazujący swoją sztukę. Dodam tylko, że Lugano, kiedyś nazywane było szwajcarskim Amsterdamem, i możecie już się tam pakować :) Tańczyliśmy wieczorem, w deszczu, mieszkańcy Lugano nie spodziewali się, że odwiedzi ich taka atrakcja. Po Lugano, czas na Zurych. Wielka metropolia nie zachwyciła mnie szczególnie, zdecydowanie niemiecki klimat, nad którym nie będę się rozwodził. Jednak mieliśmy tam dużo szczęścia jeżeli chodzi o pokazy. Odwiedziliśmy również Schaffhausen, czyli europejską Niagarę. Największy wodospad na starym kontynencie. Na miejscu szukaliśmy mocnych wrażeń, więc wraz z miejscowymi, skakaliśmy z mostów do rzeki. Epickie dla ducha doświadczenie haha. Wracając do Polski, tańczyliśmy jeszcze w Monachium, gdzie w rezultacie musieliśmy ze sprzętem uciekać przed policją, która chciała nam wlepić porządny mandat za zakłócanie porządku. W Polsce nasz samochód umarł. Popsuła się elektryka, musieliśmy z kabli odpalać co godzinę samochód od różnych przypadkowo spotkanych, serdecznych kierowców.

Zachęcam Was wszystkich drodzy czytelnicy, podróżujcie, szukajcie przygód. Taki wyjazd bardzo zbliża do siebie ludzi, pozostają piękne wspomnienia, one nigdy nie zginą. To pokarm dla duszy. Nauka i doświadczenia, które można zdobyć w spontanicznej podróży, są bezcenne. Nie można tego porównać to nauki w szkole. Globtrotting z ekipą. Gorące pozdrowienia dla całej mojej ekipy, było mega. Jeżeli po tym krótkim opisie, macie ochotę zobaczyć trochę więcej, wpiszcie w przeglądarce youtube: Funk Rockass Eurotrip. My za rok znów wyjeżdżamy w nieznane, a Wy?

Więcej zdjęć z wyjazdu na stronie Funk Rockass: www.Funkrockass.pl

Autor: Zyskill / Flava Dance Magazine

Eurotrip 2011
Eurotrip 2011
Eurotrip 2011
Eurotrip 2011
Facebook:
Kategoria: hip hop, breaking
Tagi: brak
  • Dodał: radi
  • Zakceptowany: 31.01.12
  • Ostatnie zmiany: 21.07.18


© 2001 - 2024 Break.pl - Prawdziwa strona Hip-Hop'u! Zgłoś błąd | Początek strony